Rozkosze czytania
Refleksje, jakimi pragnę się podzielić, są wypadkową bardzo osobistego stosunku do czytania, które jako przygoda emocjonalna i intelektualna towarzyszyła mi od dzieciństwa i to wcale nie ze względu na tradycje rodzinne, oraz doświadczeń zawodowych, jako wykładowcy literatury francuskiej i nauczyciela przedmiotu „lektura tekstów literackich” w kolegium językowym. Będę więc poruszał sferę doznań, które z jednej strony są tak indywidualne, że wymykają się jakimkolwiek pojęciowym uogólnieniom, a z drugiej, są skażone akademickim upodobaniem do formułowania tez. Będę się starał wypośrodkować te dwa sprzeczne aspekty, nie traktując tego artykułu jako wykładu, lecz jako przyczynek do dyskusji, której celem ma być próba obrony „galaktyki Gutenberga” przed inwazją „galaktyki Gatesa”.
Przyglądając się dokładnie sformułowanemu tytułowi, chciałbym przyjąć za punkt wyjścia stosunek do „odbioru tekstu pisanego” (bo tak należy najprościej pojmować czytanie) od czasów, kiedy stał się on nośnikiem prawd o człowieku i świecie oraz źródłem wiedzy i narzędziem poznania, by przerodzić się w końcu w sferę doznań zakreślonych pojęciami: radość, przyjemność, rozkosz.
Podstawową metodą średniowiecznego nauczania była lektura tekstu, z łac. lectio. Zwyczaj ten zakorzenił się tak głęboko, że do dzisiaj istnieje na uniwersytecie tytuł lektora (ten, kto czyta). Tak więc czytać znaczyło uczyć. Nauczyciel wygłaszał krótkie wprowadzenie, mówił o autorze, którego zamierzał czytać, o dziele, o okolicznościach jego powstania, po czym przechodził do wykładu, to znaczy komentarza we właściwym znaczeniu tego słowa. Zgodnie z tradycją komentarz miał zawierać trzy punkty: znaczenie, to znaczy wyjaśnienie gramatyczne; sens, czyli zrozumienie tekstu; a wreszcie sentencję, jego głębszy sens, jego treści doktrynalne. Takie podejście do czytania przetrwało właściwie do czasów współczesnych pod pojęciem „omawianie” lub, o zgrozo!, „przerabianie” lektur. Czytanie tekstu, zwłaszcza gdy przystępowano do jego treści doktrynalnej, pobudzało do stawiania pytań i w ten sposób rozpoczynał się dialog między mistrzem a uczniami (discussio). Widzimy więc, że podstawą zdobywania wiedzy było czytanie i stanowiło ono umiejętność wyprzedzającą konstruowanie wypowiedzi ustnej. Na tym etapie czytelniczych doświadczeń trudno doszukiwać się doznań kojarzonych z przyjemnością czy radością. Czytanie służyło głównie zdobywaniu wiedzy, nabywaniu mądrości. Etap ten można opatrzyć krótkim sformułowaniem: „Czytam, aby wiedzieć”.
W okresie Renesansu, wraz z pojawieniem się druku i coraz powszechniejszego dostępu do książek, czytanie służyło zaspokajaniu głodu poznania, dającego się streścić w formule „mieć pełną głowę” (Rabelais). Czytać jak najwięcej było ambicją każdego wykształconego człowieka. Do tej pory „człowiekiem Renesansu” określa się kogoś, kto jest niezwykle oczytany, kto posiada dużą wiedzę i szerokie spektrum zainteresowań. Jest to etap „Czytam, aby poznawać”. Na poznawczy wymiar czytania zwrócił uwagę Emil Cioran, zmarły w 1995 roku w Paryżu filozof pochodzenia rumuńskiego. Mówiąc o arcydziele Defoe „Robinson Crusoe” stwierdza, że „zawiera ono wiedzę historyczną, geograficzną, antropologiczną, społeczną, techniczną, botaniczną.” Dorzuca ponadto, z właściwą sobie dozą sceptycyzmu co do przyszłości naszej cywilizacji, że „gdyby przez jakikolwiek wybryk barbarzyństwa lub socjalizmu miała ona lec w gruzach, jedynie literaturę należałoby ocalić, gdyż cała wiedza znajduje się w dziele literackim”.
Kolejne dwa wieki niewiele zmieniły w podejściu do odbioru tekstu pisanego. Czytanie pojmowane było pragmatycznie, racjonalnie, miało służyć „oświecaniu człowieka”. Dopiero triumf Romantyzmu całkowicie zmienia podejście do obcowania z literaturą. Czytanie wyrasta z potrzeby emocjonalnego utożsamiania się z literacko wykreowanymi postaciami. Za skrajny przykład (lub anty-przykład) może posłużyć ilość samobójstw popełnionych po lekturze „Cierpień młodego Wertera”. Zaciera się dystans pomiędzy książką a życiem. Czytanie nie jest już traktowane jako sposób zdobywania wiedzy, staje się wewnętrzną przygodą obejmującą coraz głębsze pokłady duszy. Samoistnie narzuca się cytat z Broniewskiego, który, choć odnosi się do poezji, doskonale streszcza taką postawę wobec słowa pisanego:
Nie wiem co to poezja,
Nie wiem po co i na co,
Wiem, że czasami ludzie
Czytają wiersze i płaczą.
Czytać oznacza doznawać wzruszeń, współodczuwać. W każdym z nas jest przecież zakodowana potrzeba utożsamiania się z przeżyciami innych, choćby to były jedynie fikcyjne postaci. „Czytam, by czuć” – tak w skrócie można by nazwać ten płaszczyznę odbioru słowa pisanego. Owa naturalna potrzeba jest, niestety, coraz częściej zaspokajana poprzez łzawe sceny z tandetnych seriali, ekshibicjonizm przed kamerami, masochistyczną wylewność w niezliczonych talk showach. Spontaniczność wyzbyta refleksji i coraz częściej przyzwoitości.
Prawie równolegle z Romantyzmem pojawia się głoszona przez Parnasistów idea „sztuki dla sztuki”, a wraz z nią zostaje doceniona sfera doznań estetycznych towarzysząca czytelniczym doświadczeniom. Po raz pierwszy można więc mówić o „przyjemności czytania” płynącej z samego obcowania z pięknym słowem nie dlatego, że jest ono nośnikiem prawd uniwersalnych czy indywidualnych odczuć, ale że jest emanacją doskonałego piękna Ta „przyjemność” obejmuje sferę intelektu i ducha. Francuski poeta Leconte de Lisle nazwie ten stan „boską nicością”. Można go zinterpretować jako doświadczenie pozaczasowości, pozaemocjonalności, estetycznego zawieszenia w smakowaniu czystego piękna. Wielokrotnie doświadczałem tego stanu, czytając chociażby wiersze Bolesława Leśmiana.
„Czytam, aby doznawać poczucia piękna” – jest to chyba najtrafniejsze określenie tego poziomu czytelniczych doświadczeń. A ponieważ piękno jest tożsame z dobrem (Norwid), obcowanie ze sztuką słowa pomaga stawać się lepszym. I tak prawie automatycznie dochodzimy do nazwiska, nad którym warto i trzeba się dłużej zatrzymać. John Ruskin, (1819 -1900), krytyk i teoretyk sztuki, publicysta, socjolog, profesor uniwersytecki w Oksfordzie, pisarz, całkowicie przeorientował podejście do sztuki we wszystkich jej aspektach, również w odniesieniu do sztuki słowa. Wyznawał irracjonalny estetyzm przejawiający się w utopijnych teoriach naprawy stosunków społecznych przez wychowanie w kulcie piękna. Ponieważ sztuka słowa jest jednym ze sposobów jego realizacji, łatwo jest wysunąć wniosek, że obcowanie z literaturą spełnia funkcje wychowawczą, czyniąc człowieka lepszym, a społeczeństwo doskonalszym. Jakkolwiek utopijna nie byłaby to wizja, szybko znalazła swój wyraz w refleksji krytycznej, chociażby u prekursora krytyki uniwersyteckiej Gustava Lansona, który w przedmowie do Historii Literatury Francuskiej zerwał z pozytywistycznym podejściem do literatury twierdząc, iż „nie jest ona przedmiotem wiedzy lecz jest przeznaczona do tego, by dostarczać nam przyjemności intelektualnych”, „że jest instrumentem wewnętrznej kultury”. Dlatego ” nie trzeba jej się uczyć, trzeba ją po prostu kochać”. Czytanie jawi się więc jako potrzeba serca, a nie pragmatyczna konieczność. Ale najbardziej zagorzałym orędownikiem uwznioślonej koncepcji literatury stał się Marcel Proust, autor „W poszukiwaniu straconego czasu”. Jego koncepcja „pamięci afektywnej” zrywająca z chronologią w narracji sprawia, że czytając „widzimy jasno w zachwyceniu”, że wychodzimy poza czas, przeżywamy swoje życie ponownie i przeżywamy je doskonalej, że tekst obejmuje całość naszego egzystencjalno – afektywnego doświadczenia. Ten szczególny rodzaj olśnienia nie wynika z treści zawartych w literackim przekazie, ale ze stylu w jakim został on ujęty. Meandryczna składnia, aluzyjność, wielowątkowość pozwalają tyleż zaznać poczucia odbiorczej niemocy, co metafizycznego urzeczenia samą literackością, jeżeli przez metafizykę rozumiemy dziedzinę rozważań o tym, co pozazmysłowe, pozadoświadczalne, tajemnicze. Zresztą, cóż to za przyjemność obcowania z książką, jeśli zgłębiliśmy do końca jej tajemnicę? Parafrazując Miłosza można dorzucić, że „nie ten najlepiej czyta, kto rozumie”.
Kolejnym rodzajem czytelniczego doświadczenia jest to, które nazwałbym przyjemnością „lingwistyczną”, pojmowaną jako zdolność słów do oczarowania naszej wyobraźni. Ujęte w różne konteksty, odsłaniają one swój twórczy potencjał, ukazują niezwykłą moc przeobrażania sposobu widzenia świata albo po prostu bawią, jak dzieje się to w przypadku „Ćwiczeń stylistycznych” R. Queneau. W literaturze polskiej doznania „lingwistycznych przyjemności” towarzyszą lekturze wierszy Mirona Białoszewskiego lub Tymoteusza Karpowicza.
Jakie inne doznania można wynieść z obcowania z literackim przekazem? Wspominając o latach spędzonych w internacie, Julien Gracq, przedstawiciel surrealistyczno – poetyckiego nurtu w powieści, opisuje przeżycia, jakich doświadczał oddając się lekturze książek :
Zaledwie otwierałem książkę, jakieś radosne zuchwalstwo uderzało mi do głowy i wprawiało w oszołomienie: po kilku stronicach wpadałem w kompletną fascynację (…) Czytałem na przekór wszystkiemu, co mnie otaczało, na przekór wszystkiemu, co mi wtłaczano do głowy(…) Ale to wszechogarniające odrzucenie nie zawierało w sobie gwałtu ani buntu: było odnową, separacją, chłodem, oddaleniem
Tym doznaniom towarzyszyło przeświadczenie, że „prawdziwe życie jest gdzie indziej” i że świat wykreowany wyobraźnią jest światem autentycznym, gdyż odwołuje się do naszych najgłębszych tęsknot. Ale jest on także przeciwwagą dla rzeczywistości, w której przyszło nam żyć. I tu wypada z powrotem przywołać Prousta, który w „Czasie Odzyskanym” pisze:
Literatura to prawdziwe życie, życie w końcu odkryte i rozświetlone a w konsekwencji jedyne życie realnie przeżyte”
Powrót do czytania wydaje się więc powrotem do „prawdziwego życia”. W okresie powszechnego zauroczenia obrazem, który zaspokaja najbardziej elementarne potrzeby odbiorcze pokolenia ery wideokomputerowej, powinien on wyrastać z troski o ocalenie w człowieku piękna i uratowania go przed „estetycznym analfabetyzmem”, którego rozmiarów doświadczamy na co dzień, nie tylko w pedagogicznej praktyce.