Rozmowa z Alicją Żok oraz Bartłomiejem Adamczakiem

Z Alicją Żok, wicemistrzynią Ogólnopolskich Spotkań Amatorskich Teatrów Jednego Aktora, oraz Bartłomiejem Adamczakiem o amatorskim aktorstwie, zabawie, konkursach i nagrodach, „wypluwaniu” emocji, ciężkiej pracy i planach na przyszłość rozmawia Michał Pochna.

Ostatnio przyjechaliście z II miejscem z konkursu. Może pan przybliżyć jego charakter?

Alicja Żok, foto: Krzysztof Poznański BA: To był finał Ogólnopolski 52. Konkursu Recytatorskiego w kategorii monodramu, lub jak kto woli, teatru jednego aktora. Jest to osobna impreza niezwiązana z OKR, który stanowił sito eliminacyjne dla niej.

Znaleźliśmy się wśród 20 innych monodramów, które zostały tam zaprezentowane w konkursie. Monodram jest najtrudniejsza formą teatralną, bo nie ma się w nim czego „chwycić” – kolegi, który mógłby pomóc, dużej ilości rekwizytów. Trzeba skupić uwagę widza przez kilkadziesiąt minut, dać mu taki spektakl, który będzie dla niego ciekawy, interesujący, wzbudzi w nim emocje, wzruszenia. Jest to dość karkołomny wyczyn, nawet dla aktorów zawodowych – oni rzadko podejmują się grania monologów.

P. Bartek powiedział, że było trudno. A jak Ty to czułaś?

AŻ: Faktycznie, to drugie miejsce było wynikiem ciężkiej i wytężonej pracy. Nie było łatwo, monodramy, w większości, reprezentowały wysoki poziom.

BA: Wszystko zależy od tego, przez jakie sito to było przesiewane. W przypadku Dolnego Śląska, Wielkopolski, Mazowsza – to sito jest bardzo gęste, przeszły przez nie tylko najlepsze spektakle.

Z każdego województwa do etapu ogólnopolskiego kwalifikować można tylko jeden monodram.

Teoretycznie, bo z Dolnego Śląska tych monodramów było przynajmniej cztery. Na eliminacjach w Kłodzku wynikło małe zamieszanie, które skończyło się tym, że do Zgorzelca pojechały dwa monodramy reprezentujące Kłodzko, czyli organizatora tamtego przeglądu. Żeby było jeszcze śmieszniej, jeden z nich był reżyserowany przez przewodniczącego komisji, która nas przesłuchiwała – w takiej sytuacji łatwo się wygrywa. My zostaliśmy zakwalifikowani jako „impreza towarzysząca”. Z wielką przyjemnością dowiedzieliśmy się po przyjeździe, że nie tylko nie tylko nie jesteśmy „imprezą towarzyszącą”, ale zakwalifikowano nas do konkursu, na którym to zajęliśmy – w ramach małej teatralnej zemsty – drugie miejsce.

W ciągu kilkunastu lat Twojej kariery artystycznej uzbierało się wiele osiągnięć i tytułów. Które dla Ciebie były najważniejsze?

AŻ: Rzeczywiście, nazbierało ich się sporo. Mam je wymieniać…? Najważniejszych sukcesów, kiedy kwalifikowałam się do etapów ogólnopolskich konkursów, było pięć: I miejsce w kategorii „Wywiedzione ze słowa” Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego, nagroda Lidii Zamkow 29. Ogólnopolskiego Turnieju Sztuki Recytatorskiej „Wobec własnego czasu”, znalezienie się wśród siedmiu laureatów Ogólnopolskiego Turnieju Sztuki Recytatorskiej Klubu „Zapalonej Świecy”, no i ostatnio II miejsce w OSATJA.

Jak się zaczęła wasza współpraca?

AŻ: Wszystko zaczęło się w pierwszej klasie podstawówki , kiedy to moja katechetka, pani Helena Drozd, zaangażowała mnie w przygotowywanie jasełek. Później były pierwsze zajęcia, a od czwartej klasy podstawówki – pierwsze konkursy recytatorskie „Pegazik”. Z panią Heleną pracowałam przez całą podstawówkę i gimnazjum – łącznie dziewięć lat. Wszystko to, co umiałam w gimnazjum, wszystkie podstawy sztuki recytatorskiej przekazała mi właśnie pani Drozd. Później trafiłam do pana Adamczaka, który zawsze „przejmował” wychowanki pani Heleny. Zaczął się kolejny etap mojej przygody i zabawy z teatrem, tym razem już na szczeblach ogólnopolskich, na których udało mi się odnieść, mniejsze, lub większe, sukcesy.

Czyli to pan „wyłowił” Alę?

BA: Faktycznie miałem przyjemność „przejąć” kilka dziewczyn, które pracowały z panią Heleną. Były to osoby świetnie przygotowane, które miały doskonale przygotowany warsztat, nie bały się mówić, nie bały się „śmieszności”, czyli tego, że mówią inaczej, że będą je wytykać palcami, miały już doświadczenie sceniczne.

Ja starałem się tylko zrobić z nich prawdziwe gwiazdy, co czasem się udawało. Akurat w przypadku Ali zaowocowało nam to nagrodami i znaczącymi sukcesami. Dla przykładu, w 50. OKR (łącznie brało w nim udział ok. 50 000 ludzi) do finału przechodzi 20 osób, w związku z tym znalezienie się w tej dwudziestce było prawdziwym zaszczytem, a zająć wysokie miejsce – było niezwykle trudno. Jeśli chodzi o „Wywiedzione ze Słowa”, to Głogów zwycięstwo ostatni raz zanotował w 1995 roku, a ostatnią nagrodę na OSATJA zdobyliśmy 16 lat temu, więc powtórzenie tych sukcesów jest naprawdę wielkim wyczynem i bardzo mi miło, że akurat w naszym duecie mogło to nastąpić.

Wspominał pan o robieniu gwiazdy z młodej, początkującej aktorki. Czy z Ali udało się „stworzyć” gwiazdę?

BA: Sukcesy Ali przychodzą jej w sposób naturalny. Jest obdarzona sporym talentem, popartym ciężką pracą. Ala jest bardzo „plastyczna”, przyjmuje wszelkie uwagi, daje się naturalnie modelować. Umie słuchać i współuczestniczy w tym, co się dzieje. Pracuje kreatywnie, dodaje do tego swoją osobę, energię, pomysły i z tego się robią fajne rzeczy. Nie mówię o gwiazdorstwie w potocznym rozumieniu, nie chodzi o to, że ktoś jest rozpoznawalny, ceniony – choć to się już czasem zdarza, kiedy Ala jedzie na zawody, to przeciwniczki bledną… (i bardzo dobrze), ale mówię, że kiedy wchodzi na scenę, to wtedy się zapala, odnajduje swoje miejsce na Ziemi i przyjmuje reflektory skierowane na niego z podwójnym blaskiem.

Jak wyglądają próby, gdy stosunek liczby aktorów do reżysera wynosi 1:1?

AŻ: Na próbach często słyszę, że dostanę kubkiem lub kluczami po głowie, zależy co jest pod ręką.

BA: Nieprawda…

AŻ: Prawda. Mnie jednak pracuje się bardzo dobrze, choć to, co ja robię na próbach, nie zawsze jest adekwatne do tego, co robię później na scenie. Są wyniki, więc duet jest wesoły, jednak wydaje mi się, że ten pan Bartek ma ze mną duże problemy. Moim zdaniem należałoby nagrać jedną z naszych prób i posłuchać sobie. Słuchacz byłby zbladł, prawda?

Bartek Adamczak z podopieczną, foto: Barbara Kościańska BA: Nie, trochę przesadzasz. Z Alką jest kłopot taki, że ona często nie ma ochoty pracować na 100% zaangażowania. Ja jej wierzę głęboko, że emocje potrzebne w danej scenie pojawią się albo na następnej próbie, albo podczas ważnego występu. I tak się na szczęście dzieje. Żyję w wielkim do niej zaufaniu. Jest to natomiast irytujące, bo nie wiadomo, na jakim etapie przygotowania spektaklu jesteśmy, czy ona to właściwie zrozumiała, czy później wyjdzie z tego coś fantastycznego, czy „kicha”.

Na razie wychodzą rzeczy fantastyczne, ale przyznam szczerze, że byłbym zadowolony, gdyby na próbie czasem było porządne próbowanie. Jeżeli chodzi o jednego aktora, to tu jest też taki kłopot, że jeśli nie ma porozumienia między nami spektakl nie wyjdzie na 100%. Tutaj nie można ograć czegoś innym aktorem, rekwizytem, zakomponowaną sytuacją złożoną z dialogów, czy czegoś tam. Albo się to zrobi dobrze, albo wszystko diabli wzięli. Nie ma wyboru. Za każdym razem musi być wszystko 100% zagrane.

W jaki sposób dobieracie teksty?

AŻ: Większość tekstów, jakie mówiłam była śmieszna i wesoła, bo moja twarz jest śmieszna i wesoła, i łatwo się wykrzywia w jakichś śmiesznych grymasach. Często w związku z tym jestem traktowana niepoważnie, co zawsze chciałam zmienić…

BA: Zasada jest taka, że teksty przynosi i jedna i druga strona, wymyślamy różne rzeczy, potem próbujemy je razem przemyśleć, dorobić historię. Na początku tych tekstów jest ogromna ilość – zanim pojawiła się „Rzymianka”, przekopaliśmy ich naprawdę wiele. Moravia napisał historię o dziewczynie, która w wieku 16 lat została „przyuczona”do zawodu prostytutki i tak na prawdę nieźle się w nim czuła. My natomiast skupiliśmy się na historii poprzedzającej, albo na samej historii otwarcia. W ciągu 40 minut opowiedzieliśmy, dlaczego do tego doszło, dlaczego ta dziewczyna stała się tak zniszczona życiem w wieku 16 lat, chociaż cały świat powinien się dla niej teoretycznie dopiero otwierać, kto ją doprowadza na skraj przepaści, jak na to reaguje… Odrzuciliśmy emocje skrajne. Tam jest jedna scena, scena gwałtu, która kończy spektakl, przy czym też została zagrana tak, żeby światło i muzyka pokazywały nam emocje, żeby Ala nie musiała ich odgrywać. A poza tym mamy opowieść szesnastolatki, a o tym Ala może mówić, bo szesnastolatką była bardzo niedawno.

A masz takie momenty, kiedy stwierdzasz, że zagrałabyś coś inaczej, niż chce tego „Treser”?

AŻ: Większą część naszych prób stanowi rozmowa. Zanim przechodzimy do gry, mamy dwugodzinny wstęp, podczas którego opisujemy, co się w danej scenie dzieje, jakie są z nią związane emocje. Potem zastanawiamy się, skąd ja mogłabym wziąć potrzebne emocje, przełożyć je na swoje życie. Jeżeli mamy założenia, jest jakaś konkretna historia do powiedzenia, to ja tak na prawdę nie mam co w niej zmieniać. Po co, skoro historia jest zamknięta? Mogę oczywiście dodawać coś od siebie, zagrać troszkę inaczej. Właściwie to, jak spektakl będzie wyglądać w końcowym etapie, zależy ode mnie, mogę się „wypiąć”, powiedzieć, że „tego nie zrobię, tego nie zagram, itd.”. Jednak nie kłócę się na próbach, o nie. Nie chcę mieć zepsutego dnia z powodu próby. Lepiej dojść do jakiegoś występu, konkursu. Choć prawda, że po kilkudziesięciu próbach miałam dosyć tego monodramu. W końcu ileż razy można ćwiczyć scenę gwałtu na próbach?

W czym się najlepiej czujesz? W prozie, interpretacji wiersza?

AŻ: Bardzo lubię prozę, bo proza, czyli też monodram, jest łatwiejszy w interpretacji. To nie jest wiersz, tekst poetycki, nie muszę się zastanawiać „co autor miał na myśli”. Mam gotowy tekst, wiem, co autor chciał przez niego powiedzieć, zawsze mogę „dorzucić” coś od siebie. Zawsze jest to spory kawałek historii, który chcę przekazać. I to jest łatwiej zrobić.

A co po liceum? Szkoła teatralna, czy może…

AŻ: Socjologia.

A czemu nie PWST?

Monodram, foto: Barbara Kościańska AŻ: Bo mogłabym się dalej bawić, a po tym ostatnim wyjeździe zaczynam dochodzić do wniosku, że to jednak nie jest zabawa. Do tej pory uważałam, że wszystko, co robię -gram na scenie, recytuję, jadę na jakieś konkursy- jest zwykłą zabawą i jest miło i przyjemnie… W pewnym momencie przestało to być zabawą i było dość wymagające, przede wszystkim ode mnie. Traktując aktorstwo jak zabawę myślę, że fajnie jest z siebie „wypluć” wszystkie możliwe emocje, ale nie chce całe życie „wypluwać” z siebie emocji, a potem przez jakieś dwie, trzy godziny wracać do siebie- bo po takim występie jestem bardzo zmęczona. Mam ustalone terminy egzaminów na PWST i teoretycznie jakieś teksty też się znalazły. Jeżeli przypadkiem przejdę te egzaminy, to wtedy będę miała problem, co dalej robić. Na dzień dzisiejszy nie wiem, czy chce być zawodową aktorką.

A pani socjolog to o wiele ciekawszy zawód. Aktorstwo traktuję jako zabawę. Mnie cieszy, że mogę wyjść na scenę, pokazać jakąś postać, która nie jest mną. Za każdym razem jest coś innego, nigdy nie udało mi się jeszcze dwa razy powtórzyć tego samego spektaklu identycznie, zawsze czymś się różnią, co mnie bardzo cieszy, bo zaskakuję samą siebie, „nakręcam się” tym, że coś powiedziałam, czegoś nie powiedziałam, albo coś powiedziałam w inny sposób.

BA: I to jest coś, co mnie bardzo wkurza. Bo to, że ją cieszy, że za każdym razem robi to inaczej, to pięknie, ale za każdym razem powinna być przewidywalna! Aktor zawodowy potrafi stworzyć rolę, którą potem powtarza, amator za każdym razem ładuje w to swoje emocje i za każdym razem wychodzą trochę inne postacie.

Macie jakieś plany na najbliższy okres?

Oklaski po monodramie Alicji Żok BA: Ala faktycznie musi odpocząć od tego wszystkiego, zdać do jakieś porządnej uczelni i zacząć przygotowywać się, aby zostać panią socjolog, panią kulturoznawcą, albo aktorem. Ale myślę, że tak czy siak, kiedy odpocznie to… To jest trochę jak nałóg, a bądźmy szczerzy, jeśli człowiek odpocznie od takiego nałogu, to potem chwyta go z podwójną siłą. Jeśli tylko będzie taka szansa, żebyśmy mogli dalej współpracować, pomimo tego, że Ala będzie studiować, to myślę, że to się będzie działo. Na razie będziemy jeszcze jeździć z monodramem, mamy już kilka zaproszeń w różne miejsca w Polsce. Co będzie dalej – zobaczymy po wakacjach.

Dziękuję za rozmowę.

AŻ: Dziękuję.

BA: Dziękuję.

Rozmawiał Michał Pochna