Teatr to nie jest bajka

A zawód aktora to zarówno ciężka fizyczna praca, jak i ogromy wysiłek psychiczny. Aktor-amator ma trudniejsze zadanie – nie posiada warsztatu, więc jego jedyną bronią stają się emocje, którymi dotrze do widza bądź nie.

Kulturalna znieczulica?…

Gdyby przeprowadzić sondę wśród mieszkańców naszego miasta ile spektakli rocznie oglądają, wynik zapewne byłby tragiczny – wystarczy popytać znajomych, rodzinę. Jednak trzeba by się zastanowić, dlaczego tak jest – czy winą jest brak teatru, mała liczba sprowadzanych spektakli, a może brak zapotrzebowania na tego typu rozrywkę i „kulturalna znieczulica” większości mieszkańców? A może to teatr powinien zapukać do drzwi? Lub powinni przyjeżdżać tylko znani, sławni i lubiani aktorzy, żeby było można powiedzieć, że widziało się go na żywo i w porównaniu z telewizyjnym serialem wypadł znakomicie lub zupełnie kiepsko? Oczywiście, nie każdy spektakl każdemu się spodoba – wiadomo: kwestia gustu, ale żeby krytykować czy wybrzydzać trzeba mieć jakieś zdanie, które wyrobić można jedynie poprzez korzystanie z różnorodnych ofert teatralnych.

Kim jest więc aktor, skoro jego praca w naszym mieście spotyka się z obojętnością?…

Wielu młodych ludzi marzy, by stać się kiedyś sławnym, występować na scenie, odgrywać różne postacie. Niewielu z nich zdaje sobie sprawę z tego, że na co dzień również grają role „pilnych uczniów”, „grzecznych synów/córek”, „dobrych kolegów” – w zależności od zaistniałych sytuacji dostosowują się do nich grając/ udając, byleby tylko lepiej wypaść. Tak więc scena to nie tylko podwyższenie, odpowiednio udekorowane i oświetlone, na którym występują aktorzy, ale przede wszystkim wszystko, co nas otacza – dom, szkoła, podwórko; a widownia – wszyscy ludzie, których spotykamy i przed którymi chcemy jak najlepiej wypaść. Aktorem-amatorem jest więc każdy z nas. O dziwo, okazuje się, że najtrudniej jest przenieść na scenę swoją codzienną grę, w sposób jak najbardziej naturalny, ponieważ każdy chce „udawać” kogoś innego – pytanie tylko, po co przesadzać z nadmierną i często niepotrzebną interpretacją, po co się zagrywać skoro naturalne odruchy i zachowania mamy wypracowane na co dzień? Scena jest jedynym miejscem, gdzie można bezkarnie kłamać, tylko że widz doskonale zdaje sobie sprawę, że będzie okłamywany, dlatego ważne jest by nie tyle go zaciekawić, co zaangażować emocjonalnie, a to najtrudniej osiągnąć. Nie wystarczy ładna scenografia, ładni występujący, świetna gra świateł czy ciekawa historia, jeśli nie nawiąże się kontaktu z widzem. Bo przecież sztuka teatralna skierowana jest do odbiorców – bez nich traci sens.

Czy warto poświęcić życie tejże trudnej profesji?

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi – z jednej strony, życie aktora jest obfite w różnorodne występy, nowe wyzwania, ciągle gra doskonaląc swój warsztat, jest to życie kolorowe i na pokaz. Kto nie miał nigdy kontaktu z teatrem – tym bardziej lub mniej amatorskim bądź „liznął” przez papierek, uczęszczając na różnego rodzaju zajęcia, warsztaty czy kółka zainteresowań, będzie właśnie tak sądził. Jednak każda rola wiąże się z ogromnym zaangażowaniem psychicznym aktora. Aktor – amator ma zadanie bardziej utrudnione, ponieważ nie posiada warsztatu, czyli tym samym podpory, którą zawodowy aktor może się wesprzeć mając np. ciężki dzień. Amator musi przygotować się do roli, wymyślić postać – wiedzieć, co uwarunkowało jej psychikę, co popchnęło ją do jej posunięć, stworzyć zamkniętą historię, w której tempo akcji narasta, ponadto doskonale znać swoją postać – wiedzieć, co jada, co i dlaczego lubi, itp. Dopiero po dogłębnej analizie może przystąpić do prób, które pochłaniają ogromne ilości czasu, ale przede wszystkim energii: im bardziej jest się zmęczonym zarówno fizycznie, jak i psychicznie – tym lepiej dla spektaklu. Oczywiście zaangażowanie amatora zależy od jego podejścia, potencjału, a przede wszystkim chęci i odwagi. Można powiedzieć, że teatr amatorski to zabawa, tylko tej „zabawie” poświęca się mnóstwo czasu i energii, oddaje swoje serce, a im bardziej się staramy, tym więcej od nas wymaga i wyżej ustawia poprzeczkę. Kto „bawi się w teatr”, ten wie, ile trzeba dla niego poświęcić, jak czasami trudno znaleźć czas na naukę, spotkania ze znajomymi, chwilę dla bliskich, jak trudno wytłumaczyć, że zamiast spotkania idziesz na próbę. A co dostaje się w zamian? Chwilę na scenie, światła reflektorów bijące w twarz, widownię, która przyszła posłuchać twojej historii – i w tej jednej chwili czujesz, że wszystkie próby, poświęcenia, stres miały sens, że warto było dla tej „chwili”, która szybko mija…Potem brawa, pochlebstwa, krytyka, pytania, odpowiedzi, uśmiechy, zawistne spojrzenia, duma, wstyd, zażenowanie i powrót do rzeczywistości. Nie lubię całej „pospektaklowej ceremonii” – tak, występy są skierowane do widza, ale nie oznacza to, że występuje się również dla niego. Na scenie chyba każdy chce sprawdzić swoje możliwości – czy będzie potrafił pójść dalej, czy się pomyli, czy zawstydzi, ale przede wszystkim występuje się dla samego siebie, dla własnej satysfakcji. Mimo przewagi wad tejże „zabawy”, muszę stwierdzić, że jestem uzależniona od sceny, występów, tej dawki adrenaliny, która pomaga zagłuszyć strach, tremy, która świetnie mobilizuje i wyciąga z człowieka ukryty potencjał, od światła, które przyjemnie zaślepia, a mimo to widzi się widza, od samego kontaktu z widzem i tej słodkiej świadomości, że przyszedł usłyszeć naszą historię, a my możemy (ale nie musimy!) jej opowiedzieć. Tak, jestem uzależniona i nie wiem, czy kiedyś będę chciała poznać lekarstwo na tę przypadłość…

Alicja Żok