STED, czyli wszystko jest poezją

Gdy zaproponowano mi napisanie artykułu o Edwardzie Stachurze, przyjęłam to bez większego entuzjazmu. Dopiero po kilku dniach uświadomiłam sobie, jaką wspaniałą rzecz mi podarowano. Miałam napisać kilka stron o osobie, która od wielu lat wpływała na mój światopogląd.

E.StachuraWszystko zaczęło się w domu. To tu często rozbrzmiewała muzyka z pogranicza piosenki turystycznej i poezji śpiewanej – przeważnie zespołów Wolna Grupa Bukowina i Stare Dobre Małżeństwo. A skoro śpiewać poezję, to potrzebny jakiś wiersz, a nawet kilka wierszy by się przydało. Wolna Grupa Bukowina miała Wojciecha Bellona – założyciela, lidera zespołu i poetę; większość piosenek tej grupy powstała na bazie jego tekstów. Stare Dobre Małżeństwo jest zaś kojarzone głównie z Edwardem Stachurą (choć niesłusznie, bo choć na początku swojej działalności zespół faktycznie opierał się głównie na piosenkach i wierszach tego poety, to na kolejnych płytach pojawiało się coraz więcej piosenek do tekstów B. Leśmiana, J. Barana czy A. Ziemianina). I tak dzięki muzyce zaczęła się moja niekończąca się przygoda ze Stedem. No właśnie  – STED… Bez wątpienia niezwykła postać, o której można by opowiedzieć wiele ciekawych historii, ale postaram się przytoczyć te, które szczególnie zapadły mi w pamięć.

Wyjątkowe imię, bo zmieniane urzędowo

Skąd się wziął skrót STED? Każdy, komu Stachuriada nie kojarzy się ze Stachurskym (ku mojemu zdziwieniu, niestety, wiele osób ma takie skojarzenie), doskonale wie, że jest to skrót powstały z połączenia dwóch pierwszych liter nazwiska i imienia poety, które były przez niego używane w kontaktach z przyjaciółmi. Niewielu jednakże wie, że Edward Stachura nie urodził się jako Edward Stachura (sic!).

Rodziców pisarza wygnała do Francji bieda panująca w Polsce na początku lat dwudziestych oraz gwałtowny ubytek siły roboczej we Francji, spowodowany krwawym żniwem I wojny światowej. Drugie dziecko Stanisława i Jadwigi Stachurów przyszło na świat 18 sierpnia 1937 roku i otrzymało imiona: Jerzy Edward (tak – dokładnie w takiej kolejności). Taka kolejność widnieje m.in. w skróconym odpisie aktu urodzenia, na świadectwie maturalnym, książeczce wojskowej i dowodzie osobistym.

Osobną sprawą jest miejsce urodzenia poety – Stachura podawał jako miejsce swojego urodzenia trzy różne nazwy: Reveil, Charvieu i Pont-de-Cheruy. Pont-de-Cheruy jest nazwą kantonu (francuskiego odpowiednika powiatu). Rodzina Stachurów przed narodzinami poety mieszkała w miejscowości Charvieu. We francuskiej książeczce rodzinnej przy zapisie o urodzinach pisarza widnieje zapis: Reveil-Charvieu. Reveil było w owych czasach osiedlem fabrycznym należącym administracyjnie do Charvieu. Brat poety Ryszard wspominał również o tym, iż Edward Stachura lubił dodawać do miejsca urodzenia określenie Delfinat (kraina w południowo – wschodniej Francji, położona pomiędzy Rodanem a głównym grzbietem wododziałowym Alp, ze stolicą w Grenoble).

Wróćmy jednakże do sprawy imienia człowieka – legendy. Poeta 5 kwietnia 1974 roku (a więc w momencie, gdy miał ukończone 36 lat) złożył pisemną prośbę o przestawienie kolejności imion w dowodzie osobistym z „Jerzy Edward” na „Edward Jerzy”. Prośbę swoją motywował tym, iż zawsze używał imienia Edward, wydał dotychczas dziewięć książek i wszystkie są podpisane: „Edward Stachura” oraz w związku z tym, iż na co dzień używa imienia Edward, a w paszporcie widnieje tylko imię Jerzy, wynikają z tego powodu ciągłe nieporozumienia. Owa prośba została pozytywnie rozpatrzona i urzędowa zamiana kolejności imion nastąpiła niecałe dwa tygodnie później, tj. 18 kwietnia. Od tego momentu poeta stał się Edwardem Stachurą nie tylko dla znajomych, ale również dla świata.

Na co się poluje w styczniu i lutym – historia o prostowaniu zębów

Do Kotli i Grochowic przyjechał pisarz na początku 1967 r. w odwiedziny do przyjaciela, poety i prozaika Jana Czopika-Leżakowskiego, który pracował wówczas w grochowickiej szkole jako nauczyciel. Nie była to jego jedyna wizyta w podgłogowskiej wsi. Był również w Kotli na początku listopada 1968 r., czym chwalił się w liście do J. Żernickiego. Wizyty w tym miejscu dostarczyły pisarzowi wiele obserwacji i spostrzeżeń (lubił nazywać to „twórczą pożywką dla umysłu”), które wykorzystał później w „Siekierezadzie albo Zimie leśnych ludzi”. Najbardziej owocną okazała się jednak praca na zrębie na początku 1967 r. Dzięki niej zgromadził wiele notatek, przy pomocy których stworzył w 1971 r. refleksyjną powieść, wykazując się nieprzeciętnym zmysłem obserwacji szczegółów i wrażliwością na język prostych ludzi.

Stachura, zatrudniając się do pracy w lesie, stwierdził, iż zna się na rzeczy, ale szybko okazało się, że raczej tylko ze słyszenia. Dowodem na to jest fakt, iż uparcie klepał siekierą piłę kabłąkową, aby wyprostować zęby, ponieważ był przekonany, że jest popsuta i w ten sposób może ją naprawić (nie zdawał sobie sprawy, że zęby w takiej pile ułożone są parami: ząb tnący, ząb uprzątający). Pracował przy obcinaniu i paleniu gałęzi, wyrabiał kopalniaki (najczęściej okorowana kłoda lub dłużyca o średnicy 10-16 cm w połowie długości wynoszącej 6-14 m, przeznaczona do obudowy chodników w kopalni – mam nadzieję, że moja nadgorliwość zostanie mi wybaczona), czyścił drzewo z kory. Zarabiał niewiele, ale śmiał się, że na papierosy mu wystarcza. Przebywał na kwaterze u Franciszki Olechny (powieściowa Babcia Oleńka). Na domu, w którym mieszkał w Grochowicach, umieszczono tabliczkę upamiętniającą jego pobyt w tych stronach. Można obecnie ten dom obejrzeć i spróbować poczuć atmosferę sprzed lat.

Pisarz specjalistą od pracy w lesie nie był, ale przystępując do pracy nad powieścią, zachowywał się jak rasowy prozaik – realista. Prowadził notatki utrwalające materiał do przyszłej powieści, zapisywał pomysły, rozmowy drwali, szkicował pierwsze wersje opisów i refleksji. Wśród jego zapisków można odnaleźć m.in. pytania do leśniczego Majdańskiego: jak jest dokładnie ze strefami leśnych robót, jakiego koloru jest dym ogniska na zrębie, na co się poluje w styczniu i lutym, po ile  płacił za szyszki dzieciom, które zbierały je na zrębie itp.

Niedoceniony śpiewak i grajek

W 1973 r. wyszła w bardzo skromnym nakładzie (tysiąc egzemplarzy) książka „Piosenki”. Dopiero przy trzecim jej wydaniu doszło do stutysięcznego nakładu. Wydaje mi się, iż właśnie „Piosenkom” Stachura zawdzięcza swoją legendę. To dzięki nim zdobył sobie wielu odbiorców i zwolenników, ale również wybrednych krytyków zarzucających twórcy budowanie nastrojowości na łatwych chwytach czy banalność przesłań.

Poeta grał na gitarze i śpiewał od dość dawna – potwierdzają to wspomnienia jego przyjaciół. Dbał również o publiczne zaistnienie swoich piosenek. Nie znał zapisu nutowego, grał spontanicznie „ze słuchu”. Jedną z przyczyn jego zamiłowania do śpiewania mogło być to, iż podczas śpiewu znika zacinanie się – wada, która dokuczała pisarzowi. Choć nie narzekał na nią za bardzo, była z pewnością uciążliwa. Często gdy miał okazję wystąpić przed publicznością, usprawiedliwiał się z rozbrajającą szczerością, że zmusza go do występów brak pieniędzy. Miał powody do usprawiedliwiania się… Nie posiadał ani wielkiego głosu, ani dobrego słuchu muzycznego, nie był rewelacyjnym grajkiem, a jego recytacja pozostawiała wiele do życzenia. Słuchacze nie potrafili się  odpowiednio skupić podczas jego recitali; zdarzało się nawet, iż był wyśmiewany.

Ze Stachurą jako twórcą tekstu i muzyki oraz wykonawcą wiąże się także historia, która przydarzyła się reporterce radiowej „trójki”. Chciała ona ubarwić audycję dotycząca poety i wyszperała archiwalne nagranie śpiewu Stachury. Po emisji otrzymała ona kilka listów od słuchaczy, którym owo nagranie, będące w mniemaniu reporterki perełką, nie przypadło do gustu; byli oni oburzeni „profanacją” twórczości ich ulubionego pisarza poprzez nieudolną interpretację jego piosenek.

Śmierć poduszkom

Pod koniec życia twórca przeżywał mistyczny okres, a u schyłku tego okresu doznał zaburzeń psychicznych. W „Pogodzić się ze światem” Stachura opisując swoje uczucia, emocje i zachowania, stwierdza, iż lekarze nazwali jego przypadłość zespołem urojeniowo – omamowym. Przyczyn zaburzenia można by się doszukiwać w podejściu pisarza do snu. Istnieją trzy motywy, które pojawiają się w jego pismach bardzo często (wręcz obsesyjnie): śmierć, wędrówka i sen. Sen jest podstawową formą regeneracji organizmu, szczególnie psychiki. Przeprowadzone przez naukowców badania (warto wspomnieć chociażby o eksperymencie, któremu poddał się Randy Gardner – w wieku 17 lat wytrzymał 264 godziny bez snu) wykazały, iż długotrwała bezsenność powoduje drażliwość, problemy z koncentracją i pamięcią krótkotrwałą, halucynacje i majaczenia. Wielu bohaterów Stachury walczy ze snem, a kłopoty z zasypianiem traktuje jako atut.

Był marzec roku 1979. Poeta zaczął mieć poważne problemy ze snem. Leżąc na tapczanie słyszał różne odgłosy, które budziły w nim lęk i nie pozwalały zasnąć. Któregoś dnia postanowił udać się do jednego z młodszych braci, aby u niego przenocować. Jednak bezsenność dalej go dręczyła. 3 kwietnia wsiadł do pociągu relacji Warszawa – Toruń; prawdopodobnie jechał do matki i na grób ojca do Aleksandrowa Kujawskiego. Nie trafił jednak do celu swojej podróży, gdyż gwar i rozmowy ludzi w pociągu bardzo go drażniły i postanowił wysiąść. Nie udało mi się dotrzeć do żadnych wiarygodnych informacji, które stwierdziłyby, dlaczego poeta wskoczył pod, na jego szczęście, niezbyt rozpędzony pociąg. W wyniku wypadku stracił prawą dłoń (oprócz kciuka). Po operacji i krótkiej rekonwalescencji na swoją prośbę zostaje zabrany do szpitala dla psychicznie i nerwowo chorych.

Ten ostatni przyszedł już czas

Bardzo nie lubię szufladkowania, ale jakby nie patrzeć, Edwarda Stachurę można zaliczyć do poetów wyklętych. Typowy wyklęty poeta często popada w obłęd, nadużywa alkoholu czy narkotyków, jest zbuntowany przeciw społeczeństwu, miewa konflikty z prawem, a jego życie kończy się przedwczesną śmiercią (w wielu przypadkach samobójstwem).

Utrata prawej ręki była dla twórcy bardzo bolesna. Musiał, niczym dziecko w pierwszej klasie szkoły podstawowej, uczyć się pisać lewą ręką. Jednak traci on również coś znacznie bardziej cennego: chęć do życia. Nawet pisanie nie sprawiało już mu radości. Postanowił zacząć tworzyć dziennik, któremu dano tytuł „Pogodzić się ze światem”. Zawiera on bardzo trafną autoanalizę osobowości autora.

Lipiec 1979 r. Myśl o śmierci pojawiała się w zapiskach coraz częściej.  Stachura ponownie trafił do szpitala, ale prędko go opuścił. Bliskie osoby zaniepokojone jego brakiem w szpitalu i nieodbieraniem telefonu, wszczynają poszukiwania. 24 czerwca zapadła decyzja o wyważeniu drzwi do mieszkania poety. Edward Stachura już wtedy nie żył. W mieszkaniu znaleziono rękopis wiersza, który został nazwany „List do pozostałych”.

Za co kocham(y) Stachurę

Chciałam początkowo użyć pierwszej osoby liczby mnogiej w podtytule do tej części. Potem zmieniłam na pierwszą osobę liczby pojedynczej, by w końcu nieśmiało wziąć przyrostek „y” w nawias, bo może ktoś ma podobne zdanie jak ja.

Kocham Stachurę za piosenki, które do dziś mi towarzyszą, które chętnie śpiewam, akompaniując sobie na gitarze (biedni sąsiedzi chyba już przestali lubić tego poetę). Uwielbiam go za to, że jego ostatni utwór jest jedynym wierszem, przy lekturze którego zawsze płaczę; przeżywam go całą duszą i ciałem. Zachwycam się jego odrębnością, bo jest on dla mnie postacią barwną, która nie daje się łatwo wpisywać w ramy schematów. I wreszcie to jego twórczość obudziła we mnie zachwyt, który sprawia, że poezją jest brzęk kubka z ulubioną kawą.

Wstyd się przyznać, ale znam tylko Stachurę – poetę. Nie przeczytałam dotychczas w całości żadnego opowiadania ani żadnej powieści. Trzeba to nadrobić! W mojej głownie narodziła się myśl, aby dołączyć do postanowień noworocznych: przeczytać „Siekierezadę albo Zimę leśnych ludzi”. Tylko najpierw przetrwać sesję…

Joanna Płaskonka