Recenzja tomiku Heleny Miary – „Genesis”.

Gdy po raz pierwszy zetknąłem się z wierszami pani Heleny Miary, stało się dla mnie oczywiste, iż są one wystarczająco dojrzałym materiałem literackim, aby doczekać się upublicznienia, stanowiąc jednocześnie książkowy debiut autorki.

W odróżnieniu do wielu młodych adeptów pióra, których wiersze epatują często krzykliwym, emocjonalnym ekshibicjonizmem połączonym z poszukiwaniem oryginalności za wszelką cenę, wiersze ubogaconej życiowym doświadczeniem debiutantki urzekły mnie świeżością ujmowania spraw najprostszych a zarazem najważniejszych. Jest to przede wszystkim świat natury przywoływany niejednokrotnie we wspomnieniach z dzieciństwa, natury odczuwanej w jej synestetycznym bogactwie, w nasyceniu barwami, dźwiękami, zapachami („Zatrzymać”, „Bukiety”, „Dźwięki”, „Kiedyś”, „Pieśń barw”, „Cuda świata”) ale też w  fascynującej tajemniczości („Pod osłoną nocy”).

Owemu iście franciszkańskiemu obrazowi  natury towarzyszy przekonanie, iż posiada ona „zbawienną moc”, ucieleśnia stan pierwotnego szczęścia , pozwala odczuć obecność Boga jako ciągłe Genesis   Natura to również przestrzeń gdzie „samotne strumyki szepczą o miłości i łączą swe nurty” („Wiosenna tęsknota”), gdzie rodzą i objawiają się ludzkie uczucia. To w końcu emanacja idealnego piękna będącego źródłem zachwytu dla artystów ( „Syn Nocy”, „Sen”.)

Ze światem natury będącym ostoją ładu i niewinności kontrastują teksty, w których wyraża poetka pełne niepokoju zatroskanie o stan ludzkiej kondycji „tu i teraz” („Drapieżniki,” , „Popis”, „Bestia” ). Wyłania się z nich obraz człowieka jako „łowcy śmierci” ( nawiązanie do głośnej sprawy „łowców skór”), „sadysty o białych zębach” znajdującego upodobanie w znęcaniu się nad czworonogiem, czy „kadłuba zalanego żółcią”, którego buty masakrują bezdomnego. Ten niepokojący zapis przejawów zła zostaje wzmocniony lękiem o przyszłość człowieczeństwa zrodzonym z przeświadczenia, iż niekontrolowane manipulacje genetyczne   mogą  doprowadzić do „degeneracji biosfery” i tworzenia „bezświadomych klonów Hitlerów, Stalinów” („Biotechno”), a ślepa wiara w postęp wygeneruje „cyfrowe fantomy” („Apokalipsa”) . Mimo bardzo pesymistycznego wydźwięku tych wierszy, poetka wierzy, że ocaleje w człowieku to, co pozwoli uczynić świat piękniejszym i lepszym, i że spełnią się marzenia, by „dobrocią nakarmić głodnych”, „uśmiechem zapłacić za chleb”, „sercem ogrzać zmarzniętych” („Marzenia Herkulesa”).

Mimo wieku upoważniającego do eschatologicznych niepokojów, poetka nie popada w lęk związany z przemijaniem. Śmierć traktuje jako dopełnienie odwiecznego porządku natury. Porusza ją jednak odchodzenie innych, szczególnie tak tragiczne jak w przypadku górników z „Halemby” („Za wcześnie”), czy zmarłych po zawaleniu się hali w Katowicach („Udomowiony”). Poruszająca jest wymowa drugiego wiersza. Gołębica czekająca na pogrzebanego pod zwałem metalu hodowcy, unosi się ” w jasne niebo”, aby pozostać na wieki związaną z jego duszą.

Dopełnieniem wielości refleksji obecnych w wierszach Heleny Miary są teksty będące wyrazem jej fascynacji muzyką ( „Dyrygent”, „Pieśń pochwalna”), malarstwem ( „Sen”, „Syn Nocy”) oraz pięknem odwiedzanych miejsc („Ocean”, „Różowe okulary”). Świadczą one o wielkiej wrażliwości na świat dźwięków i obrazów.

Tomik kończy wiersz o bardzo optymistycznym wydźwięku. Poetka wierzy, że ” świat stanie się piękniejszy, a nadzieja zapachnie wiosną”

Bo  przecież najbardziej potrzeba nam nadziei.

Gorąco zachęcam do lektury wierszy zawartych w tym tomiku. Stanowią one niewątpliwie ciekawą propozycję literacką.

Krzysztof Jeleń


Genesis

świat słońca przystroił beztroską nagość
ożywczym tchnieniem zrodzeni z ziemi
jednością w zachwycie trwali

ukryte pragnienia
oczami rozkoszy
zagubili w owocach zła
Eden niedostępny
„drzewo życia” pod okiem cherubinów
droga powrotu usypana z prochu

w oczach deszczowa mgła
strumień życia za krótki
blasku słońca za mało
jeszcze przez chwilę zachłysnąć się światem
jeszcze się napić błękitu nieba
jeszcze…
za iskrę życia dziękować Panu

Chusta

Rzuciłam barwną chustę w przestrzeń –
pod nogami się rozpostarła.
Poczciwy wiatr ją zmarszczył,
w sekretnym rogu załamał.

Wspomnienia światłem malowane
odbiły się jaskrawymi farbami.
Wybiorę jasne, ciepłe,
opromienione uśmiechem.
Zasmucane zimnem wyrzucę.
Bardzo gorące schowam na drugie życie

Ocalenie

Ziemia milczała
tylko wiatr beznadzieją pogrywał
na strunach nagich gałęzi
zmęczenie przykucnęło w śnieżnej zaspie
– zbierało siły – to nic że mróz nie skrzypiał
że ranił nogi

powieki opadały pod ciężarem płatków śniegu
– cienie obrazów ginęły owiane ciszą
życie snem odpływało
w śnieżnej mgle pozostał tylko uśmiech matki
i zapach świeżego chleba

przydrożne drzewa zamieniły się
w duże, ciepłe ręce
tajemnicza siła unosiła oddechem iskierkę…
głośny rytm serca podsycał ją miłością
niewidzialna energia przenikała swoją mocą
skute lodem wrota zimy

wiosna – swym odwiecznym rytmem –
dziękowała za życie

Skrzydła

pojawiłeś się nagle ptaszku maleńki
przyglądałam się twoim barwnym piórkom
przemogłam chęć schwytania cię w dłonie
– nie chciałam zniszczyć twojego ptasiego zaufania

dziesiątki par oczu ostrożnie
badały mnie pytającym wzrokiem
jaka jest nasza …?

szerokie ramiona trzeba mieć
by ptaki spłoszone ogarnąć

… a jednak tuliły się do mnie
szukały uśmiechu i ciepła

kochałam te małe kruche istoty
i delikatnie kształtowałam ich wnętrze
by skrzydłami dosięgły nieba

Pieśń barw

zrudziały pola w słońcu czerwieni
wśród głosów życia i aromatów
rudawym blaskiem las się zrumienił
złocistą jesień czas ubogacił

korale jagód szkarłatem płoną
liście pozłotą muskają twarz
żarzą się rdzawo buki czerwone
gorący promyk w serce się wkradł

pieśnią barw ziemia się rozpłomienia
kaskadą światła spływa jak w lecie
zrudziałą jesień w miłość przemienię
w wonne geranium majowy kwiecień