Wywiad…

Z Sewerynem Graniastym, uczniem I Liceum Ogólnokształcącego oraz czwartej klasy Państwowej Szkoły Muzycznej, a także saksofonistą zespołu „We Mgle” o jego audycji radiowej, jazzie, muzyce i życiu codziennym rozmawia Michał Pochna.

Michał Pochna: Zarówno w eterze, jak i w sieci jest bardzo duża ilość stacji radiowych. Skąd więc pomysł na stworzenie kolejnej?

Seweryn Graniasty: Kolega stworzył grę internetową i w miarę rozwijania się strony, użytkownicy i gracze coraz częściej sugerowali powołanie do istnienia takiego radia, radia, którego mogliby słuchać. Powoli zaczęły powstawać kolejne audycje, w tym i moja.

A skąd u Ciebie taka chęć stworzenia własnej audycji radiowej? Skąd w ogóle wziąłeś ideę programu?

Kiedyś, kiedy byłem trochę młodszy, czyli jakieś trzy, cztery lata temu, bawiłem się również w prowadzenie audycji radiowych, nie były to, niestety, audycje jazzowe, wtedy „umcyk-umcyk” się liczyło (śmiech). A później zacząłem słuchać muzyki jazzowej, chciałem spróbować i zrobić to właśnie dla słuchaczy. Niestety, mało osób słucha jazzu, dlatego stwierdziłem, że byłoby ciekawie, gdybym stworzył taką audycję. Sam widziałeś, że w tej stacji radiowej jest tylko jedna audycja jazzowa.

Czy nie myślałeś o tworzeniu audycji tematycznych, poświęconych jakiemuś artyście jazzowemu, lub podgatunkowi jazzu?

Tak, już wcześniej tak właśnie robiłem. Poza tym, kiedy moja audycja powstawała, puszczałem w piątek jazz, a w sobotę poezję śpiewaną, potem zacząłem to „mixować”. Po dwóch godzinach spokojnego jazzu człowiek zasypia, więc mieszam różne rodzaje jazzu, poezję, czasem bluesa. Niedawno była nawet audycja bluesowo-gitarowa, wypełniona wyłącznie bluesowymi utworami na gitarę, jeszcze wcześniej audycja saksofonowa, podczas której robiłem takie drobne konkursiki na temat wiedzy o saksofonie, żeby troszkę zainteresować słuchaczy. Poza tym, zwykle trzy dni przed datą emisji piszę na forum radia, czemu będzie poświęcona kolejna audycja.

Listę utworów też zamieszczasz na forum?

Nie, dwie godziny przed audycją siadam sobie, myślę, co bym mógł puścić, biorę płyty, przeglądam, sprawdzam, czym dysponuję, co mam ciekawego. Wiele zależy od tego, jaki mam nastrój, ilu jest słuchaczy. Jeśli słuchaczy jest niewielu, wtedy „idę na żywioł”. Często jednak zaczynam energicznie, potem wyciszam, puszczam spokojne kawałki, żeby pod koniec przyspieszyć. Często też grupuję utwory, na przykład klasyki i nowoczesności nie mieszam razem, tylko puszczam kategoriami.

Wróćmy teraz do początków Twojej fascynacji muzyką. Jak to się zaczęło? Do szkoły muzycznej zostałeś zaciągnięty, czy sam chciałeś?

Wiele dzieciaków idzie do Szkoły Muzycznej właśnie pod przymusem rodziców, a nie dlatego, że faktycznie chcą tam iść. To złe podejście, bo dzieci już na wstępie, w pierwszym roku się zniechęcają do instrumentu, nic nie robią, a w końcu rezygnują. Nie na tym rzecz polega. Ja powiedziałem: „Tata, ja chcę do szkoły muzycznej”. No i tata (który też jest muzykiem i gra na saksofonie), kiedy byłem w pierwszej klasie podstawówki, zapisał mnie do szkoły muzycznej na fortepian. Podobno mieli na egzaminie wstępnym niezły ubaw. Tata opowiadał, że ponoć robiłem jakieś śmieszne rzeczy, śpiewałem piosenki… A ja tego nie pamiętam. Pamiętam za to, że się bardzo bałem egzaminu wstępnego do Szkoły Muzycznej drugiego stopnia, bo było jedynie dwanaście miejsc, a startowały dwadzieścia cztery osoby.

Na czym polegał egzamin?

Na egzaminie trzeba było zdać kształcenie słuchu, audycje muzyczne, oraz instrument, na którym chce się grać na drugim, a więc wyższym etapie nauczania. Ponieważ nie miałem przygotowania na saksofonie, nie musiałem tego robić. Musiałem jedynie zaliczyć teorię. Zaliczyłem, dostałem się i obecnie jestem w czwartej klasie.

Czyli saksofon był świadomym wyborem?

Tak, zawsze mi się to podobało, podobało mi się jak grał tata, a że zawsze chciałem grać jak tata, więc poszedłem na drugi stopień.

Masz może jakieś autorytety muzyczne? Oprócz taty.

Właśnie to był mój pierwszy autorytet, który ciągle nasyca mnie taką chęcią grania. Ale w sumie nie mam konkretnego ideału. Po prostu, jeśli słyszę saksofonistę, to od razu wiem, czy jest dobry, czy nie i dążę do tego, żeby nadgonić to wszystko i być lepszym.

Saksofoniści i ogólnie jazzmani są zwykle multiinstrumentalistami. Ty grasz na fortepianie, saksofonie… Planujesz jakiś kolejny instrument?

Powiem tak, „dęciakom” bardzo łatwo „przełączać się między instrumentami”. „Dęciak” może grać na różnych instrumentach dętych i nie będzie to dla niego problemem, wystarczy, że wyćwiczy sposób gry na nich. Ale prawdziwy jazzman potrafi zagrać też na fortepianie, to ułatwia mu pracę, ułatwia widzenie harmonii, co jest po prostu potrzebne przy improwizacji.

W szkole muzycznej, jak i poza nią, grasz utwory z różnych gatunków, ale chyba najlepiej czujesz się w jazzie, prawda?

W szkole muzycznej nie ma na razie oddziału jazzowego i nie wiadomo, czy w ogóle będzie. Fajnie by jednak było, gdyby coś takiego powstało, bo wiadomo – na saksofonie w klasyce nie można się odnaleźć, ani w orkiestrze symfonicznej, praktycznie nigdzie saksofon nie występuje. Dla mnie absurdem jest to , że do tej pory „wałkuję” klasykę, kiedy powinienem bardziej się rozwijać w stronę rozrywki. Ułatwiłoby mi to potem wejście na Akademię Jazzową w Katowicach, wydział saksofonu, na którą niestety nie jest łatwo się dostać. W tamtym roku na dwudziestu saksofonistów ani jeden się nie dostał.

A dlaczego nie Akademia Muzyczna?

Doszedłem do wniosku, że Akademia Muzyczna nie da mi tego, czego bym chciał. Tam ćwiczyłbym klasykę, nie rozwijałbym się w stronę rozrywki, w stronę jazzu. Na Akademii Jazzowej uczy się improwizacji, technik improwizacji, zagrywek, patentów. Improwizacja jest bardzo obszernym zagadnieniem.

Czyli Szkoła Muzycznauczy instrumentu, uczy czytania nut, a reszty trzeba się nauczyć samemu?

Uczy też słyszeć, co jest bardzo ważne w muzyce. Poza tym jest też kształcenie słuchu i historia muzyki, która też jest ważna, nawet dla takiego jazzmana. Po prostu musi on wiedzieć, co było w klasyce, żeby na przykład nie twierdzić, że Bach grał w romantyźmie.

Co po Akademii?

Wiadomo, chciałbym ciągle grać, ale że z samej muzyki człowiek nie wyżyje, bo jest to mało dochodowy zawód, dlatego chciałbym też dostać się na Stosunki Międzynarodowe i wyjechać za granicę, bo w Polsce ciężko się wypromować. A za granicą, po dobrych studiach, wystarczy zahaczyć o jakiś zespół, rozwinąć to wszystko i już można zarabiać dobre pieniądze.

Jak to jest z samym jazzem w Twoim życiu? Był obecny od początku?

Ja zaczynałem… Właśnie, jak ja zaczynałem? Od dziecka chodziłem z kasetami. Bo kiedyś nie było płyt, były kasety (śmiech), więc cały czas, zamiast zabawek, miałem kasety w rękach. Słuchałem dużo różnej muzyki – rockowej, popowej… Gdy byłem dzieckiem, nie obchodziło mnie, czy słucham jakiegoś „umcyk-umcyk”, czy czegoś, gdzie się drą. Ważne, że muzyka była. Potem bywało różnie, najpierw bliżej mi było do rocka, później znowu do muzyki elektronicznej. W końcu wróciłem do muzyki rockowej, a stąd już niedaleko było do jazzu, więc teraz już tylko jazz. Czasem jednak lubię jeszcze posłuchać czegoś ostrego, bo cały czas jednej muzyki też nie można słuchać.

Co lubisz grać, oprócz jazzu?

Lubię grać na saksofonie poezję śpiewaną, taką spokojną, można nią chwycić za serca słuchaczy i wycisnąć z nich wszystkie łzy (śmiech). Właśnie z Gosią Starczewską najczęściej gramy poezję śpiewaną.

A właśnie! Czytałem, że jesteś w dwóch zespołach. To prawda? Jak to jest?

To są dwa, prawie różne zespoły. Pierwszy zespół, „We Mgle”, działający w MOKu, powstał na takiej zasadzie, że Mateusz Zastawny zapytał, czy nie chciałbym pograć w zespole. Poszedłem na próbę, popatrzyłem jak to wygląda, zaczęliśmy razem grać i spodobało nam się. Wtedy wzięliśmy udział w Walce o Kanciapę (zorganizowany ponad rok temu przez MOK pojedynek głogowskich zespołów muzycznych o miejsce do prób), którą to wygraliśmy. I tak gramy aż do teraz. A drugi zespół działa przy parafii Św. Klemensa. Spotykamy się tam, gramy piosenki religijne w dość taki ciekawy sposób, bawimy się tym, a potem wykonujemy je na przykład na mszach.

A czy początkujący jazzman, saksofonista ma w Głogowie jakieś szanse na wypromowanie się, choć trochę?

Nie bardzo, ponieważ Głogów jest takim miastem, w którym ogólnie jest mało muzyków, nie ma też zbytnio jak się wypromować. Są Spotkania Jazzowe, ale powinno być więcej takich imprez. Niestety, młody muzyk ma niewielkie szanse wyjść poza miasto. Byłoby bardzo ciekawie, gdyby choć otworzyli klub jazzowy, a słyszałem, że takie plany są. Takich lokali w Głogowie brakuje.

Mielibyście gdzie grać.

Nie wiem, czy byśmy dostali pozwolenie na granie, bo tam na pewno byłby wyższy poziom niż nasz – w końcu jesteśmy amatorami. My się po prostu bawimy muzyką. I tak powinno być wszędzie, cokolwiek człowiek robi. Ostatnio puszczałem nagranie koncertowe Elli Fitzgerald, na którym było słychać, jak piosenkarka bawi się wraz z publicznością. Śmieją się, bawią, tak powinno być zawsze. W sumie podchodzę do grania na koncercie tak, że gram dla siebie, gram tak, jak czuję, tak, jak chcę, a przy okazji, żeby się podobało publiczności.

Jak wygląda Twój dzień?

Szkoła, szkoła, szkoła muzyczna (śmiech).

Zdarzały się może takie sytuacje, że powinieneś się uczyć na sprawdzian, który miałeś następnego dnia, a wolałeś sobie po prostu pograć, albo miałeś koncert?

Było parę takich sytuacji, kiedy miałem koncert, a następnego dnia sprawdzian, wtedy wiadomo – zarywanie nocek.

Można więc pogodzić szkołę z muzyką?

Tak, ale niestety jest to bardzo trudne. Trzeba w to włożyć dużo wysiłku. Miałem takie plany, żeby etap licealny troszkę odstawić, zająć się w głównej mierze muzyką, ale, niestety, nie udało się, poszedłem do I LO. Nie jest lekko, poświęcam dużo czasu i na naukę, i na granie. Czasem jest tak, że siadam do książek, czytam, czytam, nic mi nie wchodzi, to łapię za saksofon, albo za fortepian, idę się odprężyć, a potem siadam z powrotem do nauki. Jeżeli jest jakiś dłuższy okres, w którym mam pełno zajęć i obowiązków, to jestem wykończony. Dlatego cieszę się, że mam ferie.

A jak, według Ciebie, przedstawiają się gusta muzyczne polskiej młodzieży? Jak je oceniasz? Jak to jest u Ciebie w klasie, szkole. Czego słuchają młodzi ludzie – tego, co serwują np. VIVA, czy MTV czy…?

Myślę, że to w sumie zależy od osobowości. Generalnie można słuchać muzyki elektronicznej, ale otwieranie kolejnych klubów typu Protector jest bez sensu, bo tam… no wiadomo jak jest, nawet nie trzeba mówić.

Nie wiem, nigdy tam nie byłem :)

Ja też nie, ale miałem dobre relacje i po prostu szkoda mówić. Właściwie nie mają złego gustu, każdy lubi to, co lubi, ale jest mi trochę żal, że tak mało osób słucha jazzu.

Jak to jest z osobowością? Czy muzyka ją kształtuje, czy może osobowość jest niezależna od tego, czego się słucha?

Na pewno w pewnym stopniu kształtuje. Słuchając muzyki rockowej ma się swoich idoli, chce się do nich upodobnić. Słuchając muzyki elektrycznej… przepraszam, elektronicznej…

Ale ciekawa by była taka solówka na wiertarce.

Tak (śmiech), awangarda. Muzyka elektroniczna już trochę mniej kształtuje osobowość, bo nic takiego nie wnosi, w kółko to samo, podkład mocnej stopy i talerza i teoretycznie tylko tyle tam jest, ewentualnie przez dziesięć minut się powtarza. Tym, co człowieka kształtuje może być rock, jazz, blues, r’n’b, niektóre popowe kawałki też.

Jakie są plany zespołu „We Mgle” na kolejne występy?

Planujemy przygotować z Gosią kolejny recital, bo poprzedni był rok temu. A umowa z Miejskim Ośrodkiem Kultury wymaga, żebyśmy zagrali jeden taki występ w roku. Na razie zbieramy materiał i przygotowujemy się do tego.

Serdecznie dziękuję za rozmowę.

Ja również dziękuję.

Michał Pochna