Zakorzenienie

Samochód wjeżdżał właśnie w granice miasta. Uliczna lampa oświetliła na krótką chwilę zieloną tablicę, na której widniała, zapisana białymi literami, nazwa miejscowości.

Robiłam w myślach podsumowanie mijającego dnia i planowałam następny – sprawy do załatwienia, spotkania, sprzątanie, obiad, zakupy itp. Z zamyślenia wyrwał mnie głos mojego synka, wpatrzonego do tej pory w krajobraz za oknem:

– Wiesz, mamusiu, dobrze, że pojechaliśmy do pani doktor…

Popatrzyłam na niego szczerze zdumiona. Mieliśmy za sobą wszyscy, a zwłaszcza on, niezwykle trudny dzień – męczący, pełen pośpiechu, zdenerwowania, niekoniecznie przyjemnych doświadczeń i kontaktów z innymi ludźmi (w tym również tymi w białych fartuchach), niezrozumiale brzmiących opinii i terminów medycznych.
Skąd takie słowa? Czyżbym jednak nie doceniała dojrzałości mojego dziecka i nie zauważyła, że widzi ono więcej, niż się na pozór wydaje? Że patrzy dalekowzroczniej, że dostrzega w perspektywie sens działań podejmowanych dla jego dobra przez nas, dorosłych?
Nie mogąc znaleźć logicznej i precyzyjnej odpowiedzi, zaintrygowana zaskakującym stwierdzeniem, zapytałam wreszcie:

-Dlaczego tak myślisz, synku?

A malec, z radosnym zdziwieniem i poczuciem wyższości w głosie, odpowiedział:

– No jak to, nie wiesz? Dlatego, że teraz można wracać.

Po czym, uznając sprawę za zamkniętą, wrócił do poprzedniego zajęcia, zostawiając mnie pogrążoną w jeszcze większym zdumieniu…

Zaskakująca logika dziecka… W kilku słowach zamknięta prawda podstawowa i ze wszystkich najoczywistsza. Nieważne, z jak daleka, po jak długiej i pełnej trudów wędrówce – ważne, że możemy wracać, że mamy dokąd wracać. (Skłamałabym w tym momencie, gdybym powiedziała, że nie poczułam swoistej dumy i satysfakcji, że oto mnie i moim bliskim udało się – co wydaje się potwierdzać wypowiedź dziecka – wspólnie stworzyć takie miejsce upragnionych powrotów (-: )

„My home is my castle” – mówią Anglicy, „Home sweet home” – dodają Amerykanie. My, Polacy, też mamy swoją rodzimą wersję tej maksymy: „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. W polskiej tradycji kulturowej i literackiej „dom” utożsamiany jest najczęściej z pojęciem rodziny, domowego ogniska, ale nie tylko. Odczytuje się go także jako symbol ojczyzny, stabilizacji życiowej, schronienia, azylu…
Świadomość istnienia miejsca bezpiecznego, miejsca, w którym nie musimy niczego udawać (nawet przed samym sobą), miejsca, które zapewni nam ochronę przed światem, jeśli tylko takiej potrzebujemy, jest chyba jednym z najważniejszych, konstytutywnych elementów egzystencji, tożsamości, samookreślenia. Poczucie związku z jakimś miejscem, niekoniecznie interpretowanym geograficznie, ale rozumianym także w kategoriach np. emocjonalnych, to podstawa, na której budujemy na całe dalsze życie istotę samego siebie. To źródło, z którego biorą początek rozpoznawanie, nazywanie, rozumienie i hierarchizowanie pojęć i wartości. Kategoryczne zanegowanie tej rzeczywistości musi odcisnąć piętno na dalszej egzystencji…

Stają mi w tym momencie przed oczyma postacie młodych ludzi, których poznałam – stających na progu samodzielności, podejmujących ważne, życiowe decyzje, opuszczających rodzinną miejscowość w poszukiwaniu lepszej jakości życia, wyjeżdżających, by poszerzać edukacyjne i życiowe horyzonty. Młodych ludzi – obarczonych prawdziwym albo wmówionym kompleksem prowincji i desperacko – np. w odruchu strachu przed zaszufladkowaniem albo pod wpływem buńczucznej chęci „pokazania” całemu światu – palących za sobą mosty, odcinających się od korzeni.
I – chcę być tutaj dobrze zrozumiana – nie interpretuję w kategoriach grzechu śmiertelnego czy przestępstwa ze wszech miar godnego potępienia decyzji o „opuszczeniu gniazda” (domu rodzinnego, miejsca, w którym przychodzimy na świat i dorastamy), ponieważ jest ona naturalnym elementem procesu życia, dorastania, dojrzewania.
Mówię o nieprzemyślanych, a brzemiennych w skutki decyzjach o „odcięciu się od przeszłości”, pragnieniu wymazania jej z pamięci, o zerwaniu z ludźmi, zdarzeniami, doświadczeniami, emocjami. (Nie mam na myśli odrzucenia doznań traumatycznych czy patologicznych, a i takie bywają, niestety, naszym udziałem.)
Decyzje te stają się bowiem bardzo często rodzajem samookaleczenia, amputacji, która nie pozostaje bez wpływu na dalszą egzystencję. Zuboża, ogranicza, pozbawia autentyzmu i szczerości, czasem odbiera szacunek dla samego siebie, obniża poczucie wartości własnej, a nawet unieszczęśliwia.
Wszystko bowiem, czego doświadczamy, zostawia w nas ślad. Każde przeżycie, spotkanie, zdarzenie staje się elementem budującym naszą wrażliwość, wiedzę o świecie, innych ludziach i nas samych. Odrzucenie choćby jednego z tych elementów, może zachwiać całą tą misterną konstrukcją.

Człowiekowi wyruszającemu w podróż życzymy najczęściej „Szczęśliwej drogi”. Optymizm i wiara w sukces są na początku każdej wędrówki jak najbardziej wskazane – to one mobilizują nas do działania, podejmowania wyzwań, pokonywania trudności. Mamy prawo wierzyć, że świat czeka na nas z otwartymi ramionami. Nie możemy wszakże zapominać, że bywa on dwulicowy i okrutny.
I zdarzyć się może, że odniesiemy sukces, zdobędziemy „złote runo”, ludzki szacunek, poważanie, wysoki status społeczny i ekonomiczny, spełnią sie nasze najskrytsze marzenia.
Ale zdarzyć się może także, że świat nas oszuka, zwiedzie pozorną życzliwością, omami błyskotkami, wyśmieje, wyszydzi, nie zrozumie, odrzuci. Zdarzyć się może, że staniemy samotni, z pustymi rękoma na rozdrożu, bez nadziei i nagrody.
Gdzie się schronimy, jeśli zatrzemy pamięć o jedynym miejscu, do którego możemy bezpiecznie wrócić, mimo niezrealizowanych marzeń, śmieszności, zranień, kompleksów i niespełnienia pokładanych w nas nadziei? Jak odnajdziemy to miejsce, które, jako jedyne, przyjmie nas takimi, jakimi jesteśmy, jakimi się staliśmy po przebyciu trudnej drogi? Jak do niego dotrzemy, skoro spalimy wszystkie mosty?

Życzmy sobie, by nigdy się to nie stało. Życzmy sobie, byśmy zawsze mieli pewność istnienia tego bezpiecznego miejsca, i byśmy wszystkim, którzy dziwić się będą naszemu dziwnemu zachowaniu, „beztrosce” urągającej racjonalnym zasadom, mogli na „inteligentne” pytanie: „I z czego ty się, człowieku, cieszysz?” odpowiedzieć :

– No jak to, bo teraz można wracać!

Katarzyna Swędrowska