Jazzowe emocje

Za nami kolejne – już XXIII Głogowskie Spotkania Jazzowe. Taka dawka dobrej muzyki zdarza się nam głogowianom z rzadka… aczkolwiek zdarza się i należy z tego przywileju korzystać.

Oczywiście, przy takim przedsięwzięciu, jakim jest festiwal jazzowy w prowincjonalnym mieście, o potknięcie nie trudno. I takim było niewątpliwie kilka koncertów młodych muzycznych formacji tegorocznych Spotkań, ale na te zarzucam kurtynę milczenia.

A więc… /tak, tak właśnie chcę zacząć/ Chylę czoła przed projektem muzycznym Michała Barańskiego i jego doskonale zapowiadających się kolegów z kręgu katowickiej Berkeley. Dobra szkoła i wielkie nadzieje! …aż serce ściska z radości, że mamy tam obecnie młodego zdolnego skrzypka z Głogowa! Może dzięki Spotkaniom i innym tym podobnym inklinacjom przydarzy się nam głogowianom, jakiś wielki artysta muzyk

Wracając do rzeczy. Jeśli chodzi o prezentacje w EmPubie, to warto zwrócić uwagę na grupę Karimski Club. Ten osobowo i muzycznie internacjonalny zespół przykuł uwagę publiczności. Brzmienie dżungli, słowiańskiej nuty z łagodnym rapem i kubańskim temperamentem… oto rzecz ciekawa i przyjemna dla ucha. I – o ile szeroko rozumiany jazz to muzyka bardzo eklektyczna – to trudno mi stwierdzić czy taka muzyczna mieszanka etniczna jak Karimski to jeszcze jazz czy worldjazz czy popularny ostatnio nujazz, czy może coś, czego jeszcze nie zaszufladkowano, ale było miło zanurzyć się w tym klimacie.

XXIII GSJ

Wielką pomyłką i stratą dla efektu muzycznego spektaklu było umieszczenie koncertu The Globetrotters w pubie. Zespół osobowości i zarazem osobliwości muzycznych – Nippy Noya, Jerzy Główczewski, Kuba Badach, pod kierownictwem wibrafonisty Bernarda Maseliego – spotkał się po raz drugi w tym roku w Głogowie (!), żeby rozpocząć jesienną trasę pomiędzy tysiącem indywidualnych projektów muzyków. Ten koncert to wulkan energii – zaskakujące dźwięki wydobywające się z „zabawek” w dłoniach Nippy`ego, przedziwne frulata i błyskotliwe melodie saksofonu i fletu Jerzego, jęki niczym afro i czarodziejskie zaśpiewy Kuby, a do tego najbardziej zakręcony w kraju wibrafon Benka – kto słyszał, ten szczęściarz!

Sala widowiskowa, która momentami świeciła pustkami /wstyd głogowianie…/ miała w tym roku również swoje „momenty”. Na początek przyszło nam posłuchać kolejny raz kawałków z krainy bossanovy, w urokliwej interpretacji Ingi Lewandowskiej i Kuby Stankiewicza. Urzekli mnie i klimatem, i fantastycznie dobranymi do Jobima polskimi tekstami, które zgubiły się w zeszłorocznym knajpianym klimacie. Niech żałują ci, którzy nie zechcieli usłyszeć projektu Jobim.pl po raz wtóry.

XXIII GSJ

Niestety, gdyby nie gitarowe improwizacje Mike Russel`a, gościnnie grającego z ekipą Piotra Barona, w ogóle nie zajrzałabym na widownię. Gwiazdą się albo jest albo się bywa… gdy zgasną inne.

No i a propos gwiazd? Niewątpliwie koncert MINGUS DYNASTY był kulminacyjnym punktem XXIII GSJ. Perfekcyjne brzmienie sekcji dętej, doskonały warsztat, przemyślane co do nuty formy /łącznie z przejściem do Happy birthday dla Davida Kikoski w ostatnim utworze/, cudne improwizacje i wszystko zaplanowane jak w szwajcarskim zegarku…

No i przede wszystkim wspaniali, otwarci ludzie /a w dodatku lubią All`a Jarreau i Steavie Wonder`a jak ja/ …nie wiem co na to Charles Mingus …? I, moi drodzy, był to jedyny koncert Mingus Dynasty w Polsce! Ale to już historia…

Cały ten wywód, to tylko moje muzyczne emocje…każdy ma do nich prawo. W każdym bądź razie my, głogowianie, jesteśmy szczęściarzami, drodzy Państwo. Nie każdemu małemu miastu udaje się posiąść trochę kultury przez wielkie K w swoich kątach i to przez ponad dwadzieścia lat! Ale ciągle „bywają” na festiwalu i tacy, co nie mogą odnaleźć się w obliczu święta muzyki w MOKu… bardzo mi Was szkoda, kochani.

XXIII GSJ

Jazz może i nie jest dla wszystkich, i nie jest łatwy w odbiorze, ale mieć w garażu ekskluzywnego Rolls-Royce`a i go nie używać, to, drodzy Państwo, grzech najcięższy.

Dorota Drozd