XIV Parada Parowozów
Stoi na stacji lokomotywa,
Ciężka, ogromna i pot z niej spływa:
Tłusta oliwa.
Stoi i sapie, dyszy i dmucha,
Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha…
Jak pokazuje życie, słowa wiersza Juliana Tuwima nic a nic nie straciły na aktualności: z rozgrzanych lokomotyw nadal bucha żar piekielny, a ich czarne, lśniące złowrogo w promieniach słońca, masywne korpusy mkną prędko po polskich torowiskach… Plotę? Skądże! I wcale nie jestem w posiadaniu maszyny umożliwiającej podróże w czasie, w naszym przypadku – do przeszłości. Wystarczy zajechać do nie tak odległego Wolsztyna i tamtejszej parowozowni, która w tym roku obchodziła swoje stulecie, by „dotknąć historii” i powciągać w nozdrza zaczadzone powietrze, które zawartością szkodliwych pierwiastków przekracza kilkakrotnie dozwolone normy europejskie i przyprawia ekologów o palpitacje serca. ;)
Podobnie jak w latach poprzednich, tak i na Paradzie Parowozów 2007 nie zabrakło atrakcji dla wszystkich miłośników maszyn retro – cała impreza trwała 3 dni (27 – 29 kwietnia), a wzięło w niej udział 20 parowozów, w tym jeden wyjątkowy model napędzany mazutem. Do najciekawszych okazów z pewnością można zaliczyć najstarszy, czynny wolsztyński parowóz – lokomotywę z serii Ok1 o numerze 359, wyprodukowaną w 1917 roku, a także specjalnie sprowadzony na polskie torowiska angielski parowóz serii 4575, nr 5521. Pierwszy model tego typu został wprowadzony do użytku w Anglii w 1906 roku do obsługi lekkiego ruchu pasażerskiego, natomiast egzemplarz, który zawitał do naszego kraju, skonstruowano w 1927 roku w warsztatach kolei Great Western Railway w Swindon. 5521 był bodajże najmniejszą tego typu maszyną na Paradzie. „Mikrus” cieszył się szczególnie dużym zainteresowaniem młodszej części publiczności. ;)
Największą sensację wzbudził jednak parowóz będący całkowitym przeciwieństwem „Anglika”: niemiecka lokomotywa pancerna (powstały tylko dwa takie egzemplarze) o fabrycznym oznaczeniu BR 18 201, gigant potrafiący na imponujących kołach o średnicy 2,3 metra rozwijać prędkość maksymalną 180 km/h. Jest on własnością parowozowni w Nossen (Saksonia) i, jak już wcześniej wspomniałam, to jedyny model opalany paliwem płynnym. Oczywiście, nie zabrakło również lokomotywy Pm36-2, czyli naszej krajowej dumy – „Pięknej Heleny”. :)
Ciekawostką okazał się ponadto sam dojazd do Wolsztyna – w sobotę, w godzinach południowych, można było skorzystać z okazji i przyjechać na Paradę rozkładowymi pociągami z Wrocławia i Poznania prowadzonymi parowozami. Małe niezadowolenie wzbudziła trasa wrocławska, którą sama miałam okazję jechać. Z Wrocławia odebrała nas zwykła lokomotywa – ponoć z przyczyn technicznych planowany parowóz nie mógł trafić na miejsce na czas – i dopiero od Leszna wagony pociągnęła odpowiednia ciuchcia. ;)
W godzinach od 10:00 do 12:30 zaplanowany był także przyjazd pociągów pasażerskich z Berlina, Cottbus i Wiednia. Niestety, nie wszystkie dotarły na miejsce. Powodem okazała się… jak zwykle pogoda. W dniach trwania parady słońce przygrzewało bezlitośnie, od tygodni nie padał deszcz. Koleje niemieckie z powodu suszy i zagrożenia pożarowego nie wydały po prostu zezwolenia na przejazd maszyn do Polski. Szkoda…. Aczkolwiek ich obawy były w pełni uzasadnione. W czasie trwania Parady dwukrotnie na moich oczach murawa przy torach zajęła się ogniem, co wymagało szybkiej interwencji strażaków. Jakby nie patrzeć – parowozy to jeżdżące, rozgrzane do białości piece ;)
Tradycyjnie też zorganizowano liczne imprezy okolicznościowe, z cieszącymi się ogromną popularnością wyborami Miss Świata Parowozów (nie, Miss nie wybierano spośród lokomotyw ;) o tytuł najpiękniejszej ubiegały się oczywiście panie ;)), licytacją pamiątek parowozowych, wystawą prac artystycznych związanych z koleją, prezentacjami multimedialnymi, dyskoteką oraz bardzo ciekawym wizualnie pokazem pt. „Światło, para, dźwięk”.
Cóż jeszcze można dodać? Parada z pewnością należała do udanych, choć niektórzy z obecnych na niej gości twierdzili, że w porównaniu do zeszłorocznej edycji organizatorzy nie zapanowali dostatecznie nad porządkiem, przez co wkradł się mały chaos, m.in. w sobotę nastąpiło półgodzinne opóźnienie rozpoczęcia zabawy. Niemniej warto było przyjść, ogłuchnąć z powodu niesamowitego gwizdu maszyn i wrócić do domu z twarzą umorusaną od sadzy. ;) Wszak nic nie zastąpi czarnego dymu wdzierającego się do przedziałów przez szeroko otwarte okna.